poniedziałek, 12 września 2016

Felieton #8 - Lubię czterdziestki.


Nie martwcie się, o ile tytuł dzisiejszego wpisu może brzmieć dość kontrowersyjnie, to jednak jego tematyka będzie dość błaha. I nie, nie będzie zdjęć półnagich kobiet. Będą poszetki, a obnażać będziemy jedynie problem z nimi związany. Zapraszam do lektury.

Poszetki, jako z natury nieśmiałe, mają tendencję do ciągłego chowania się w brustaszy, tak, by nie było widać ani kawałka. Misterne ułożenie wytrwa kilkadziesiąt sekund przed lustrem, a po chwili poszetka i tak zsunie się w głąb kieszonki piersiowej. Nie jest to może wielki problem, ale dopóki nie wyrobimy sobie nawyku dyskretnego sprawdzania stanu naszej garderoby, to czasem cała ciężka praca włożona w dopracowanie zestawu pójdzie na marne przez jeden drobny detal.

Oczywiście takich szczegółów jest więcej, opadające spodnie, wyłażąca koszula, czy luzujący się krawat. Nimi jednak zajmiemy się przy następnych okazjach, dziś dwa patenty jak zaradzić poszetkowej niesforności.

Należy przede wszystkim zrozumieć, z czego wynika problem. Najczęściej z tego, że zestawiamy ze sobą dwa gładkie i dość śliskie materiały - jedwab i wełnę czesankową. Nie bez kozery najbardziej klasyczną poszetką do stroju wieczorowego jest biała lniana. Jak zwykle w modzie męskiej stoi za tym czysty pragmatyzm. Nie tylko len daje lepszy kontrast dla wełny, ale ze względu na większą szorstkość i sztywność lepiej trzyma formę i nie zsuwa się tak łatwo w głąb brustaszy. Warto zatem, dobierając dodatki, mieć na uwadze nie tylko ich kolor i wzór, ale również materiał z jakiego są wykonane.

To jednak rozwiązanie doraźne, co w wypadku, gdy najlepiej do zestawu z klasycznym garniturem pasuje nam akurat ulubiona jedwabna poszetka? Pogodzić się z tym, że to śliska sprawa i poprawiać jej ułożenie co chwilę? Pewnie można, ale to dość uciążliwe i odbiera nieco radości z noszenia ubrań, bowiem wciąż musimy się na nich skupiać, czy aby wszystko jest w porządku. Zamiast tego można również zastosować jeden z dwóch prostych patentów.

Oba opierają się na wypełnieniu dolnej części brustaszy, by poszetka nie mogła zsunąć się do środka. Sposób pierwszy zakłada wykorzystanie dwóch poszetek. Jedną wpychamy na dno kieszonki, a drugą układamy na wierzchu. Dzięki temu nie tylko ta druga nie będzie się zsuwać, ale również będziemy mogli ją bardziej wyeksponować, wysuwając większy fragment. Rozwiązanie to ma sporą wadę, mianowicie poszetka pod spodem skończy niemiłosiernie pognieciona. Dlatego ktoś wpadł na sposób numer dwa. Zasada działania jest dokładnie taka sama, lecz zamiast drugiej poszetki, nad dno brustaszy wkładamy złożoną na pół chusteczkę higieniczną. Et voila! Co prawda jedna chusteczka nie wypełni tak przestrzeni jak cała poszetka, ale dla mnie efekt jest wystarczający i z powodzeniem stosuję go na co dzień. Polecam, szczególnie jeśli preferujecie, tak jak ja, ułożenia, które konsumują dużą część poszetki.

No dobrze, ale cały ten wywód wciąż nie daje odpowiedzi na pytanie, o co chodzi z tym tytułem?! Pozwoliłem sobie na drobną przewrotność, ot co. W tytule odnoszę się po prostu do rozmiarów poszetek. Standardowo jest to 32x32cm lub 33x33cm. W przypadku lnu lub wełny, to dla mnie faktycznie optymalna wielkość. Natomiast poszetki jedwabne wolę w wersji 40x40cm. Więcej materiału lepiej wypełnia brustaszę i nie potrzeba stosować dodatkowych trików, by uzyskać odpowiednio trwałe i estetyczne ułożenie. W skrócie, po prostu lubię czterdziestki ;)
Meander



2 komentarze: